wtorek, 13 marca 2012

[R] Głos Lema (Antologia)


Większość czytelników poproszona o wymienienie najlepszych autorów literatury fantastycznej, bez zastanowienia wyliczy: Tolkiena, Asimova, Zelaznego; prawdopodobnie padną też takie nazwiska jak: Williams, King, Masterton… Nie zaprzeczę, że każdy z wyżej wymienionych twórców wykreował światy i opowieści warte poznania. Można by na tym poprzestać, lecz aż ciężko się robi na sercu, ponieważ mało kto pamięta o naszym rodaku – Stanisławie Lemie – polskim pionierze, który bez strachu wypływał na nieokiełznane „nurty fantastyczne”. Ten człowiek jest do dziś wielkim mistrzem tylko dla nielicznych. Jedni się z tym zgodzą, inni zapewnie nie. Cóż mogę na to rzec? Jedyne co przychodzi mi do głowy, to staropolskie przysłowie, które celnie określa opisywaną sytuację: „Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”.

Przed przystąpieniem do czytania „Głosu Lema” zastanawiałem się nad tym dlaczego tak mało osób zna twórczość tegoż człowieka. Po otworzeniu książki okazało się, że w Przedmowie napisanej przez Jacka Dukaja została, między innymi, poruszona kwestia związana z powyższymi przemyśleniami, autor wstępu próbuje też przybliżyć czytelnikowi główne założenia, na których powstała opisywana antologia. Zadaje również fundamentalne pytanie: „Czy można pisać Lemem” oraz wyjaśnia to, co tak bardzo mnie nurtowało – dlaczego tylko nieliczni, potrafią cieszyć się twórczością tegoż autora. Jednym z argumentów mogących to wytłumaczyć, jest niedojrzałość czytelników, którzy po raz pierwszy mają styczność z książkami twórcy „Solarisa” już we wczesnych latach szkolnych. Muszę przyznać, że powyższe stwierdzenie trafiło do mnie. Jacek Dukaj w swojej przedmowie porusza też kilka ważnych i dających do myślenia spraw, tłumacząc jednocześnie, jaką konkretnie książkę trzymamy w dłoniach. Wielu pewnie myśli, że jest to zbiór opowiadań samego Lema. Niestety te osoby są w ogromnym błędzie… Wydawnictwo Powergraph oddało w nasze ręce pozycję całkowicie inną. Czymże więc jest recenzowana książka? Zbiorem opowiadań napisanych przez dwunastu autorów, którzy stworzyli rzecz niesamowitą – opowieści odpowiadające na zadane już pytanie o pisanie Lemem. Czy udało się sprostać zadaniu? Przyjrzyjmy się temu bliżej.

„Trzynaście interwałów Iorii” Krzysztofa Piskorskiego jest tekstem, na którym ciąży ogromna odpowiedzialność, został on wybrany jako pierwszy. Musi więc na tyle zainteresować odbiorcę, by czytelnik zechciał zanurzyć się w dalszej lekturze książki. Znam wiele antologii, których wybrane teksty otwierające zbiór nie bronią ani siebie, ani całego tomiku opowiadań. Dlatego z pewną dozą sceptycyzmu podchodziłem do historii opowiedzianej przez Krzysztofa Piskorskiego. Jednak z czasem zacząłem żyć tą opowieścią, ostrożność i sceptycyzm zmieniły się w bardziej pozytywne odczucia. Autor opisuje odległą przyszłości, gdzie ziemia jest jałową, wyniszczoną planetą, na której, tylko pozornie, nie ma życia. Naukowcy szybko odkrywają, że blisko jej jądra znajduje się coś żywego, komputery jednak stanowczo temu zaprzeczają. Kto ma rację? Maszyneria daleko wykraczająca poza granice naszego rozumowania? Czy jeden z naukowców, który szczyci się faktem, że w małym procencie posiada genotyp ludzki? Owa istota okaże się błogosławieństwem, a może raczej przekleństwem? Tego Wam nie powiem, gdyż gdybym tak zrobił, wtedy zepsułbym całą zabawę. Bez krzty zwątpienie przyznaję, że opowiadanie stworzone przez Piskorskiego jest jednym z moich faworytów w omawianej antologii.

Zachęcony poprzednią historią z zapałem począłem zanurzać się w kolejnym tekście. Sam tytuł: „Księcia Kordiana księżycowych przypadków część pierwsza i najprawdopodobniej ostatnia” zaintrygował mnie. Dodajmy do tego, że autorem tekstu jest ceniony przeze mnie Rafał W. Orkan. Intuicja mnie nie zawiodła, opowiadanie zostało napisane niezwykle przyzwoicie, czytelnym i prostym językiem, który każdemu przypadnie do gustu. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron przygód księcia Kordiana, zastanawiałem się, dlaczego to właśnie ten tekst znalazł się w zbiorze poświęconym Lemowi. Początkowe wersy są bliższe fantasy niż SF. Mamy bowiem zamki, dżina, magię… jakoś niezbyt pasowało mi takie nawiązanie do prozy Lema. Ta lekka dawka fantasty porządnie mnie nurtowała, ale wystarczyło odwrócić kartkę, by otrzymać rzecz całkowicie odmienną. Zamek, w którym książę mieszka odlatuje na księżyc, gdzie główny bohater ma zaszczyt poznać obcą, patykowatą rasę. Patykowaci, ludziki przypominające ziemskie drzewa, przyjmują obcego z otwartymi gałęziami. Oprowadzają go po księżycu, opowiadają swoją historię i omijają pytania związane z różnicami widocznymi w ich wyglądzie. Jak się później okazuje, te różnice w wyglądzie (jedni mają bogate korony, inni tylko parę gałęzi. Jedni są kolorowi, drudzy szarzy/czarni) są dla obcej rasy tematem tabu, za sprawą którego nasz książę wpada w nieliche tarapaty. Tekst napisany przez Orkana jest pełen polotu, świeżości i humoru. Uważny czytelnik znajdzie też wiele nawiązań do sytuacji istniejących w naszym, realnym świecie. „Księcia Kordiana księżycowych przypadków część pierwsza i najprawdopodobniej ostatnia” jest opowiadaniem ciut gorszym od pierwszego, jednak i tak warto się z nim zapoznać.

Dwie historie zostały omówione. Obie zdobyły pozytywną ocenę, co entuzjastycznie nastroiło mnie do kolejnego dzieła. Jest nim „Zakres widzialny” Wawrzyńca Podrzuckiego. Uwierzycie jeżeli powiem, że tekst stoi na tym samym, dobrym, poziomie co poprzednie opowiadania? Musicie, bo w istocie tak właśnie jest. Różni się jednak od pozostałych przedstawionych historii. „Trzynaście interwałów Iorii” określiłbym mianem hard SF, „Księcia Kordiana” lekkim SF z domieszką fantasy. Natomiast „Zakres Widzialny” to czyste SF, lecz łatwo idzie o tym zapomnieć. Gdyby nie wstawki ze specjalistycznym nazewnictwem, czy też wzmiankowanie o tym, że bohaterowie znajdują się na obcej planecie, to miałbym wrażenie, że cała przygoda odbywa się na ziemi, w pustynnym miejscu (np. na Saharze). Z czym mamy do czynienia w „Zakresie widzialnym”? Z obcą planetą, na której ląduje grupa badawcza, szukająca życia na owej piaszczystej wyspie, znajdującej się wśród otchłani kosmosu. Nowa misja zaczęła napawać ich niezwykłym optymizmem. Wszystko z powodu świecącego miasta, które zobaczyli tuż po wylądowaniu. To odkrycie było dla nich dowodem na to, że na tej planecie istnieje życie. Wystarczyło tylko dotrzeć do tego miejsca. Przez większą część tekstu śledzimy ich drogę ku tajemniczym budynkom, przysłuchujemy się rozmowom, widzimy jak próbują przetrwać w obcym świecie. Wszystko w imieniu wyższego celu – nawiązania kontaktu z rozumną rasą. Najlepsze jest to, że mimo ciągłego opisu ich podróży, opowiadanie nie nudzi. Wręcz przeciwnie, porywa od pierwszej strony. Nie napotkałem w tym tekście niczego, co mógłbym skrytykować. Na zachętę dodam, że czasem pewne rzeczy okazują się czymś innym, niż wydawały się na początku.

Andrzej Miszczak zaproponował nam opowieść zatytułowaną „Poryw”, w której mamy do czynienia z konfliktem cyborg-ludzkość. Autor, w dość przystępny sposób, snuje swą opowieść, stopniowo odsłaniając wszelkie niespodzianki. Mamy tu do czynienia z poważnymi przemyśleniami zgrabnie wplecionymi w osnowę opowiadania. W „Porywie” zostają zadane trudne pytania, nad którymi każdy z nas powinien się głęboko zastanowić: „Czy ludzkość powinna obawiać się cyborgów”?, „Jaka jest szansa na wykształcenie przez sztucznych ludzi czegoś na kształt uczuć"? Niektóre poruszone kwestie autor częściowo wyjaśnia, reszta pozostaje niedopowiedziana. Jako czytelnicy zostajemy świadkami przejęcia statku kosmicznego przez cyborgi. Początkowo sytuacja wygląda niekorzystnie dla sztucznego człowieka, z czasem okazuje się jednak, że porwanie pojazdu jest krokiem niezbędnym do uzyskania, przez te maszyny, wolności. Niezwykle przyjemnie czyta się teksty traktujące o sprawach ważnych, będących na czasie, które są podane w tak atrakcyjnej formie, jak dzieje się to w przypadku opowiadania „Poryw”. Gorąco polecam, Adam Miszczak wywalczył kolejny plus dla „Głosu Lema”. Czy ktoś się w końcu wyłamie?

Tak, Alex Gutsche autor opowiadania „Lalka” nie do końca podołał zadaniu. Tekst, który napisał, czyta się całkiem dobrze. Jeżeli natomiast chodzi o fabułę, realizm postępowania postaci, konstrukcję bohaterów i końcowy morał, to z przykrością muszę powiedzieć, że nie dorównują one dziełom “zapunktowanych” autorów. Nie będę streszczał fabuły „Lalki”, ponieważ mija się to z celem. Być może, gdyby to opowiadanie znalazło się w innym zbiorze, gdzie pozostałe teksty byłyby ciut gorsze, to dostałoby przychylniejszą ocenę. Jednak w „Głosie Lema” znajdziemy dużo lepsze historie – niestety, na ich tle „Lalka” wypada słabo.

Po przeczytaniu opowiadania Gutsche’a pozostał pewien niesmak, który swoim dziełem „Płomieniem jestem ja” zamazała Joanna Skalska. Autorka tegoż tekstu, bardzo szybko oplotła mnie mocnymi, fabularnymi nićmi. Nie wyrywałem się, było zbyt przyjemnie. Tak, nie mylicie się – „Płomieniem jestem ja” to mój drugi faworyt… Głównym wątkiem fabularnym jest pierwszy kontakt ludzkości z obcą cywilizacją. Oto na ziemi ląduje kapsuła, w której znajduje się piękna kobieta. Cały świat zamarł w oczekiwaniu: dla jednych owa istota płci żeńskiej była nadzieją na lepsze jutro, inni natomiast widzieli w niej początek końca świata. Naukowcy, którzy jako pierwsi zjawili się w kapsule, zamarli ze zdziwienia. Wynikało to nie tylko z faktu ujrzenie obcego wyglądającego jak człowiek, ale także dlatego, że ta piękna kosmitka była w ciąży. Poród nastąpił w kapsule: urodziły się bliźniaki, które również przypominały istoty ludzkie, co jeszcze bardziej zszokowało świat. Streściłem zaledwie początek tego niezwykłego opowiadania. To, co wydarzy się dalej musicie przeczytać sami. Gratuluje Joannie Skalskiej stworzenia tak fascynującego tekstu. „Płomieniem jestem ja” stanowi jedno z tych dzieł, w którym czytelnik zakochuje się od pierwszego czytania

„Słońce król” Janusza Cyrana jest dość dziwnym opowiadaniem. Mam co do niego mieszane uczucia. Początek spodobał mi się. Rozwinięcie i końcówka już niekoniecznie. Nawet trudno mi powiedzieć, o co dokładnie chodziło autorowi. Bohaterem tekstu jest młody Pascal, który znajduje się w abstrakcyjnym świecie-zamku. Czyhają tam na niego liczne niebezpieczeństwa. Począwszy od młodej, wysoko postawionej, dziewczynki i jej koleżanek, które co rusz go łapią, rozbierają i przywiązują do słupa w wiadomych celach, na samym zamku zdającym się żyć własnym życiem skończywszy. Mnie osobiście opowiadanie się nie spodobało i trudno mi jednoznacznie stwierdzić do kogo ten tekst jest skierowany. Nic oprócz początkowych stron i intrygujących bohaterów nie przyciąga do „Słońce król”. Ośmielę się nawet stwierdzić, że tekst jest słabszy niż wspomniana wcześniej „Lalka”. Nie usprawiedliwia go nawet obecność zbyt mocnych konkurentów…

Niesmak powrócił i znów został przepędzony. Tym razem przez Wojciecha Orlińskiego i jego „Stanlemian”, który dobitnie nawiązuje do osoby Stanisława Lema. Cała historia rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Jedną stanowi świat realny, drugą cyberkraina, do którego można się przenieść za odpowiednią opłatą. Szybko jednak odkryto, że po powrocie z cybernetyku do życia w realu, trudno się rozeznać w tym czy to, co widzimy jest prawdziwe. Wymyślono więc Lemiany (nazwane tak ku czci polskiego pisarza, Stanisława Lema) przekonujące podróżnika, że faktycznie wyszedł z wirtualnej dziedziny. Czym więc może być Lemian? Obiektem nam najbliższym, który po ujrzeniu utwierdza nas w przekonaniu, że otoczenie jest prawdziwe. Takim przedmiotem często są stare pieniądze (nie będące w obiegu), nieistniejące w wykreowanyej cyberkrainie. Po co przenosić się do wirtualnej domeny? By pograć w kasynie (zdobyte pieniądze przechodzą do realnego świata po spełnieniu odpowiednich warunków), zażyć życia, poczuć się jak ktoś ważny i niczym się nie martwić, ponieważ śmierć automatycznie przenosi człowieka do prawdziwego istnienia. Wojciech Orliński wysyła swojego bohatera do komputerowo wykreowanej płaszczyzny, po odbiór wysokiej wygranej zdobytej w wirtualnym domu hazardu. Nagrody, której ktoś inny nie zdołał przenieść do rzeczywistości. Historia zawiera wiele niespodzianek, zwrotów akcji i tajemnic. Całość napisana przejrzystym językiem i owinięta ciekawą fabułą sprawia całkiem przyjemne wrażenie. Kolejne zapunktowanie!

Opowiadanie Rafała Kosika jest trzecim i ostatnim z moich faworytów. „Telefon” to wyjątkowy tekst, który jako jedyny z omawianej antologii, wzbudził we mnie tak głęboki żal, smutek i współczucie… Dałem się ponieść nastrojowi i wydaje mi się, że podczas lektury każdy, nawet największy twardziel, odkryje w sobie te głęboko skrywane uczucia (pod warunkiem, że taki twardziel potrafi czytać…). Kosik opowiedział swą historię najlepiej spośród pozostałej dwunastki Lemowych apostołów. Stopniowo odkrywa kurtynę tajemnicy, dokłada zagadek i sekretów... Chcąc nie chcąc, próbujemy je rozwiązać wraz z główną bohaterką, której mąż ginie w wypadku samolotowym. Ale czy na pawno? Przecież co chwilę dzwoni telefon świeżo upieczonej wdowy, a w słuchawce słychać głos jej męża. Czyżby przeżył katastrofę? Fakty temu przeczą… Gwarantuję Wam, że nie będziecie żałować czasu poświęconego na zapoznanie się z tym opowiadaniem.

Oczywistym wydaje się fakt, że skoro tekst Rafała Kosika uznałem za głównego faworyta zbioru poświęconego pamięci Stanisława Lema, to kolejne opowiadanie będzie gorsze. A i owszem, jest. Słabsze, ale na tyle dobre, by zaskarbić sobie moją sympatię. „Blask” Pawła Palińskiego jest tekstem przeciętnym, który może się podobać. Główny bohater, określany mianem K., zostaje naznaczony przez nieznaną siłę. Pierwszy kontakt ma miejsce w kościele, podczas mszy. Właśnie tam spływa na niego oślepiający blask, za sprawą którego w ciele K. zachodzą niepokojące zmiany. Wszystkie otwory jego ciała zasklepiają się… Całość została napisana w formie relacji sporządzonych przez ekipę badającą ten przypadek. Niestety, nie jestem w stanie opowiedzieć nic więcej na temat tego tekstu, ponieważ zdradziłbym zbyt wiele ważnych dla fabuły szczegółów.

Przedostatnim opowiadaniem są „Opowieści kosmobotyczne Dominika Vidmara” autorstwa Filipa Haka. Już na pierwszy rzut oka widać, że ten tekst będzie inny niż pozostałe. Różni się dwoma rzeczami: objętością i formą. Co do objętości, „Opowieści kosmobotyczne” są najdłuższym opowiadaniem umieszczonym w „Głosie Lema”, osiągają one blisko sto stron. Natomiast forma tekstu jest encyklopedyczna. Cały utwór dzieli się na poszczególne hasła, które są szczegółowo opisywane. Powątpiewałem czy da się takie coś czytać… okazało się, że owszem i to nawet całkiem przyjemnie. Mamy bowiem encyklopedyczne słowa klucze, które zostają opisane w bardzo umiejętny sposób, tworząc razem z innymi hasłami spójną całość-opowieść. Historii niczego nie brakuje: są bohaterowie, tło, humor i, co najważniejsze, wciągająca fabuła. Wszystko podane w formie encyklopedii. Zaciekawieni? I słusznie, ponieważ każdy szanujący się fan Lema i szeroko pojętej fantastyki powinien zapoznać się z „Opowieściami kosmobotycznymi Dominika Vidmara”.

Ostatnie opowiadanie to dzieło Jakuba Nowaka, które nosi tytuł „Rychu”. Tytułowy bohater jest znanym i cenionym autorem powieści, cierpiącym na zaburzenia obsesyjno-maniakalne, objawiające się doszukiwaniem się, w każdym możliwym aspekcie, międzynarodowych spisków. Rychu uważa chociażby, że Stanisław Lem nie był osobą, za którą się podaje, nie stanowi nawet pojedynczej jednostki, lecz zorganizowaną grupę przestępczą zagrażającą całemu światu. Ciekawe, prawda? W opowieści oprócz niezrównoważonego literata, zobaczymy także tajnych agentów, piękne Rosjanki, laboratorium wyrastające jak spod ziemi w piwnicy głównego bohatera oraz kilka innych absurdów. Ten niezwykle irracjonalny pomysł, w moim przekonaniu, zasługuje na plus. Dlatego opowiadanie zamykające również zapunktowało.

Nadeszła pora, by odpowiedzieć na pytanie: czy można pisać Lemem? Otóż, twórca „Bajek Robotów” był autorem niepowtarzalnym, kameleonem, który potrafił zmieniać style i formę swoich prac. Wielu może próbować mu dorównać, lecz nie każdemu uda się powyższa sztuka. Póki co, najbliżej pierwowzoru jest dwunastu autorów, którzy zaszczycili omawianą antologię swoimi tekstami i pokazali całemu światu, że Lem wielkim artystą był i warto go cenić.


Ocena punktowa: 10/12
Ocena procentowa: 83%

Krystian "Anansi" Citowicki


Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Efantastyka.pl




Tytuł: Głos Lema
Autor: Opracowanie zbiorowe
Wydawca: Powergraph
Projekt okładki: Rafał Kosik
Data wydania: 21 października 2011
ISBN: 978-83-61187-32-5
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 125 x 195 mm
Objętość: 552 strony