sobota, 28 lipca 2012

[R] Nowa Fantastyka nr 07 (358) 2012


Lipcowy numer „Nowej Fantastyki” został zdominowany przez superbohaterów. Z jednej strony trudno się temu dziwić, w końcu superherosi są na topie, jednakże nie każdy musi za nimi przepadać. Na szczęście, oprócz artykułów ściśle nawiązujących do mocarnych facetów wciśniętych w obcisłe trykoty, można znaleźć też kilka, które nie korelują z głównym motywem numeru.

Już sam wygląd okładki, gdzie króluje Mroczny Rycerz (Christian Bale), nie pozostawia złudzeń co do zawartości miesięcznika. Osobiście nie gustuję w filmowych okładkach, głównie za sprawą wielkiej machiny marketingowej, która na każdym kroku próbuje zareklamować pewien produkt (w tym konkretnym przypadku chodzi o film...) i uważam, że przynajmniej NF mogłaby nam tego oszczędzić. Boję się, iż niebawem będę odczuwał uzasadnione lęki przed otwarciem lodówki – istnieje szansa, że nawet tam znajdę produkt z wizerunkiem Batmana czy też innego bohatera wchodzącego w aktualne trendy. Sami powiedzcie, ile można? Gusta są różne, niektórzy mi przytakną, natomiast inni nie. Cieszy mnie świadomość, że przynajmniej sam redaktor naczelny „Nowej Fantastyki” w pewien sposób podziela moje zdanie. Otóż, Jakub Winiarski we wstępie do bieżącego numeru opowiada o zmęczeniu, czy też raczej „przejedzeniu” fantastyką i związaną z nią reklamą. Ten wstępniak – napisany z wielkim poczuciem humoru – bardzo mi się spodobał. Dobrze wiedzieć, że ktoś jeszcze podobnie do mnie reaguje na bodźce, które nachalnie atakują potencjalnych klientów.

Jerzy Rzymowski swój króciutki artykuł, mówiący o zbliżających się nowościach, podzielił na dwie części. W pierwszym próbuje w kilku zdaniach wytłumaczyć, dlaczego jego zapowiedzi w błyskawicznym tempie stają się nieaktualne, a niekiedy wręcz zakłamane. Trzeba przyznać, że argumenty przedstawione przez Rzymowskiego są sensowne i autentyczne. Naprawdę warto zastanowić się głębiej nad poruszonym przez niego problemem. Miejmy tylko nadzieję, że wydawcy i dystrybutorzy wezmą to sobie do serca i zaczną coś zmieniać. Druga część to już same zapowiedzi, dzięki którym dowiemy się, co w najbliższym czasie wejdzie lub już weszło do kin i pojawiło się na księgarskich półkach.

Felietony zamieszczone w omawianym numerze okazały się naprawdę ciekawymi tekstami, ich autorzy pokazali, że są w szczytowej formie.

Jakub Ćwiek zastanawia się nad sposobem kategoryzowania literatury. Poddaje w wątpliwość trafność podziału na literaturę rozrywkową i problematyczną. W końcu, jak słusznie zauważa, każda książka wpływa na nas w pewien określony sposób. Jedne pobudzają ośrodki odpowiedzialne za odczuwanie wszelkiej maści emocji, inne natomiast w głównej mierze oddziałują na intelekt. Jakub zadaje więc trafne pytanie: czy w związku z tym nie lepiej literaturę zapakować do worków z napisami EMOCJE i INTELEKT, zamiast ROZRYWKA i PROBLEMATYKA. Pomysł wydaje się ciekawy i nowatorski. Muszę przyznać, że nawet do mnie trafia, co nie zmienia faktu, że trzeba patrzeć na niego z przymrożeniem oka. Moje ogólne wrażenie po przeczytaniu tego tekstu jest bardzo pozytywne.

Michael J.Sullivan znów staje się mentorem dla wszystkich tych, którzy pragną w przyszłości zostać pisarzami. Sam z niezdrową fascynacją zanurzyłem się w ten tekst, ponieważ też próbuję sił na polu literackim. Właśnie dlatego mogę spojrzeć na ten temat z punktu widzenia potencjalnego pisarza. Tym razem autor Królewskiej Krwi przybliża czytelnikom kwestię związaną z prawidłowym tworzeniem opisów. Podaje ich przykłady i po krótce je omawia, tłumacząc przy tym jak prawidłowo je tworzyć. Główny zamysł felietonu jest świetny, ponieważ dla wielu osób opisy są prawdziwą bolączką. Niestety, nie wszyscy wyciągną z zamieszczonych wskazówek korzyść dla siebie. Dlaczego? Ponieważ artykuł nie jest przeznaczony dla każdego lecz tylko i wyłącznie dla bardzo świeżych i początkujących autorów. Bardziej doświadczeni nie dowiedzą się niczego nowego... bo to wszystko już znają.

Nadszedł czas na felietonistę, w moim mniemaniu, królującego w tym numerze NF. Chodzi mi o Rafała Kosika, który rozpisał się na temat problemu, który mało kto potrafi dostrzec. Dlaczego wybieramy określone marki produktów? Czy kupując markowy produkt jesteśmy świadomi swego wyboru? Może tak naprawdę wcale nie chcemy danej rzeczy, ale wpływ reklamy na naszą podświadomość robi swoje? Rafał Kosik przybliża nam sposób działania product placement (lokowania produktu). Dowiadujemy się, co decyduje o tym, że w niektórych filmach aż roi się od markowych produktów, które niby to przypadkiem znajdują się w konkretnej scenie. Możemy zobaczyć, jak wygląda od kuchni podejmowanie decyzji o tym, czy główny bohater afiszuje się z telefonem Sony, czy też Nokii. Zostały też poruszone sprawy związane z niechcianym spamem i reklamami na znanych portalach społecznościowych. Kosik napisał felieton poważnie traktujący aktualne problemy, które dotykają każdego z nas. Tekst daje do myślenia i pozwala dostrzec, do czego to wszystko może doprowadzić. Aż strach pomyśleć, jak daleko mogą się jeszcze posunąć spece od marketingu.

Jerzy Rzymowski w swoim felietonie rozczula się nad serialami, które umierają przedwczesną śmiercią, co, jak sam określił, jest niezwykle frustrujące. Trudno się z tym nie zgodzić, jednakże są zakończenia lepsze, mniej wymuszone i te gorsze, w których serial kończy się z odcinka na odcinek bez doprowadzenia większości wątków do finału. Rzymowski, opowiadając o przedwczesnym kasowaniu seriali, skupia się przede wszystkim na jednym, i to dosyć konkretnym tytule – „Awesome”. Według felietonisty był on jedną z najlepszych fantastycznych produkcji, ale został zawieszony po trzynastu odcinkach. Na szczęście, twórca serialu okazał się przewidującym człowiekiem i przygotował się na taką ewentualność, dzięki czemu zdołał rozsądnie zakończyć ten serial. Autor, po krótkim wstępie przybliżającym problem przedwczesnych zgonów obiecujących seriali, zgrabnie przechodzi do meritum, jakim jest recenzja „Awesome”. Felieton w przedziwny sposób staje się omówieniem serialu. Mamy tam bowiem streszczenie fabuły, opis bohaterów oraz wyjaśnienie, które tłumaczy o co właściwie chodzi w „Awesome”. Artykuł jest interesujący, z tym, że odnosi się wrażenie, iż Rzymowski nie był do końca zdecydowany jaki tekst chciałby stworzyć... i tak oto mamy do czynienia z przedziwną hybrydą felietonu i recenzji. Jak już wcześniej wspomniałem, tekst jest ciekawy, ale według mnie zbyt małe w nim stężenie felietonistycznych myśli, przez co dostajemy przyzwoitą recenzję serialu okraszoną tylko szczyptą swawolnych rozważań.

Ostatnim, co nie oznacza, że najgorszym, felietonistą jest Łukasz Orbitowski, który, jak zawsze, zaprezentował czytelnikom swoje filmowe spostrzeżenia. W najnowszym numerze wziął na tapetę dzieło zatytułowane „The Wicker Tree”, kontynuację „The Wicker Man”. Na bazie tego filmu, a także i kilku innych, poddaje w wątpliwość sens powrotów do powstałych (często kasowych) filmów i kręceniu ich sequli bądź prequli. Felieton utrzymuje się na poziomie pozostałych tekstów Orbitowskiego, czyli jest napisany naprawdę dobrze. Nie dziwi więc fakt, że czyta się go bardzo szybko i przyjemnie. Warto zagłębić się w rozmyślania Łukasza, ponieważ są trafne i dobitne. Na pewno nie pożałujecie żadnej minuty, którą poświęcicie na poznanie najskrytszych myśli i przekonań tegoż autora.

Lipcowy numer „Nowej Fantastyki” zawiera sześć artykułów tematycznych, z czego trzy traktują o superbohaterach. Pierwszym z nich jest temat numeru omawiający zamknięcie filmowej trylogii Mrocznego Rycerza. Michał Chudoliński opowiada o tym, jak Christoper Nolan swoimi filmami wpływa na wyobraźnię wiernych fanów człowieka-nietoperza. Można rzec, że zarówno autor artykułu, jak i wielbiciele Mrocznego Rycerza, stawiają Nolana na piedestale, gdyż dzięki jego wizji udało się ożywić tę postać i w końcu zapomnieć o innych, bardziej lub mniej udanych produkcjach. Z samego tekstu można dowiedzieć się kilku naprawdę ciekawych faktów dotyczących powstawania filmu „Mroczny Rycerz Powstaje”. Prawdopodobnie nie wszyscy wiedzą, jak wielki wpływ na rozwój wydarzeń i fabułę miała aktualna sytuacja polityczno-społeczna USA. Otóż Michał Chudoliński, próbuje ukazać, jak bardzo bieżące problemy Ameryki inspirowały Nolana, co niewątpliwie da się zauważyć w jego filmie. Tytułowy artykuł okazuje się przyzwoicie napisanym tekstem, który niestety jest skierowany głównie do fanów przygód Batmana, dla pozostałych natomiast może okazać się nużący i zwyczajnie nudny.

Michał R.Wiśniewski w swoim artykule „Dziewięć żyć Kobiety-Kota” przybliża czytelnikom sylwetkę tej ponętnej bohaterki. Co ciekawe, prezentuje tę postać praktycznie od podszewki, począwszy od jej pierwszego pojawienia się na komiksowych łamach i planach filmowych, a skończywszy na najnowszych produkcjach związanych z tą tajemniczą Kotką. Przyznaję się bez bicia, że nie przepadam za bohaterami wywodzącymi się z uniwersum DC Comics, co jednak nie przeszkodziło mi w czerpaniu przyjemności z lektury monotematycznego artykułu poświęconego w całości Catwomen. Skoro z wypiekami na twarzy czytałem o początkach tego protagonisty i zmianach, które na przestrzeni lat przechodziła (głównie za sprawą cenzury). Nie mniej interesujące okazały się poszczególne wizje reżyserskie dotyczące koncepcji kociej postaci. Przez te wszystkie zawiłości, krok po kroku, prowadzi nas autor opisywanego artykułu. Tekst oceniam zdecydowanie na plus, a dodatkowe brawa należą się Wiśniewskiemu za sposób przedstawiania informacji, dzięki któremu osoba niezbyt orientująca się w realiach DC Comics może znaleźć w tym artykule coś dla siebie. Tekst zachęca do sięgnięcia i poznania tego obcego (dla niektórych) świata.

Następny artykuł został napisany przez Aleksandra Daukszewicza i dotyczy książki Terry'ego Pretchetta zatytułowanej „The Long Earth”. Jednak wbrew pozorom nie skupia się wyłącznie na tym dziele, ponieważ znaczna część tekstu to opis pracy, życia i problemów znanego autora. Na samym początku Aleksander Daukszewicz po krótce opowiada na o wyżej wspomnianej książce, stworzonej we współpracy z Stephenem Baxterem. Dowiadujemy się, że tym razem Ojciec Świata Dysku przenosi nas do zupełnie odmiennego typu literatury niż ta, do której przyzwyczaił swoich czytelników. Mamy bowiem do czynienia z Hard SF. W dalszej części artykułu poznamy streszczenie fabularne „The Long Earth” oraz dosyć trafne (moim zdaniem), tezy dotyczące ukrytego przekazu od Terry'ego Pretchetta, skierowanego do fanów jego prozy. I to by było na tyle jeżeli chodzi o samą książkę autorstwa tak znanych i lubianych pisarzy. W dalszej części autor artykułu opowiada o samym Terrym, jego córce oraz planach na przyszłość, chorobie i smutku... Tekst, jako jedyny z zamieszczonych w tym numerze NF, wpłynął na moje emocje. Po przeczytaniu ogarnął mnie żal, ale nie z powodu warsztatu autora czy też niedociągnięć merytorycznych tegoż artykułu (ponieważ nie można zarzucić Daukszewiczowi żadnej z tych rzeczy), lecz przekazu, jaki ze sobą niesie...

Kolejny artykuł został poświęcony premierze „Amazing Spider-Mana” i samemu tytułowemu bohaterowi. Marek Grzywacz, na dwóch stronach druku, prezentuje filmową historię człowieka-pająka. W marginalnym skrócie wspomina o poprzednich produkcjach i wyjaśnia, dlaczego producenci zdecydowali się odświeżyć „„pająka” i zacząć wszystko od początku. Informacje okazują się rzetelne, jedynym mankamentem jest jakość ich podania. Skondensowany przekaz nie zawsze okazuje się dobrym rozwiązaniem. Następnie możemy się dowiedzieć, kto potencjalnie mógł zagrać głównych bohaterów w najnowszej odsłonie człowieka-pająka, a także (w wielkim skrócie), z jakimi problemami borykało się studio jeszcze przed pierwszymi zdjęciami do omawianego filmu. Autor przedstawia także fabułę „Amazing Spider-Mana” i pokazuje zmiany koncepcyjne, jakie zastosowano przy tej, nakręconej całkowicie od nowa, historii.

Andrzej Kaczmarek przenosi nas w upiorny świat Kuby Rozpruwacza, ukazując, jak na przestrzeni lat liczni autorzy i producenci filmowi przeobrażali tę postać na własne potrzeby. Ten budzący grozę seryjny zabójca oraz jego podłe czyny, do dnia dzisiejszego wpływają na wyobraźnię mas, co skwapliwie zostaje wykorzystane w popkulturze. Kaczmarek w swoim artykule po krótce przybliża nam historię prawdziwego Kuby Rozpruwacza, oraz prezentuje późniejsze interpretacje poszczególnych twórców, które zostają wykorzystane w świecie filmu, komiksu i książki. W taki oto sposób dowiadujemy się, między innymi, że osoba Kuby Rozpruwacza zostaje przekształcona w ducha, podróżnika w czasie, kosmitę oraz wiele, wiele innych równie fantastycznych postaci. Temat artykułu to ciekawy pomysł, szkoda tylko, że całość materiału to zaledwie półtorej strony druku. Jestem pewien, że autor ma znacznie więcej do opowiedzenia i dlatego uważam, że tekst powinien zostać poszerzony. W tak małej objętości zostaje zmarnowany cały jego potencjał.

Ostatni artykuł nosi nazwę „Pusta ziemia z lamusa” i napisały go dwie osoby: Agnieszka Haska oraz Jerzy Stachowicz. Głównym motywem tekstu jest koncepcja pustej ziemi, przedstawiająca nasz glob jako grubą skorupę pustą w środku. We wstępie można poznać twórców opisywanej koncepcji. Im bardziej wgłębiamy się w lekturę, tym więcej modyfikacji danej hipotezy się przed nami odsłania. Nie jest więc dziwnym, że pomysł opisujący pustą ziemię okazuje się doskonałą pożywką dla fantastów, którzy wykorzystują wnętrze planety jako fundament do budowania nowych światów. Jedne z nich znajdują się bliżej skorupy okalającej nasz glob, natomiast inne dużo głębiej. Autorzy artykułu w przystępny sposób opowiadają o początkach koncepcji pustej ziemi, jej modyfikacjach oraz autorach, którzy wykorzystali ten ciekawy pomysł przy tworzeniu swoich własnych światów i historii. Naprawdę warto sięgnąć po ten tekst.

W każdym numerze „Nowej Fantastyki” można znaleźć interesujące wywiady. Nie inaczej jest tym razem.

Michał Hernes rozmawia z Chuckiem Dixonem, ojcem jednego z wrogów Batmata, nazwanego Bane. Cały wywiad został w głównej mierze poświęcony tej postaci. Dixon opowiada o tym, jak to się stało, że wymyślił tego superzłoczyńcę, jakie były jego pierwsze koncepcje, propozycję imion. W pewnym momencie rozmowa przenosi się na film i serial animowany, jednakże również w kontekście „Zguby Mrocznego Rycerza”. Pozostałe tematy zostały potraktowane po macoszemu, a szkoda, bo Dixon jest naprawdę dobrym scenarzystą komiksów, o których wypadałoby wspomnieć. Nie podoba mi się monotematyczność tej rozmowy. Naprawdę rozumiem, że jej ton był podyktowany premierą filmu „Mroczny Rycerz Powstaje”, lecz mimo to nie trafia do mnie. Uważam, że Chuck Dixon ma w swoim dorobku zbyt wiele interesujących produkcji, by skupiać się tylko na jednym z jego pomysłów.

W dziale opowiadań znalazły się bardzo zróżnicowane teksty. Próżno w nim szukać tekstów zahaczających tylko i wyłącznie o jeden nurt. Praktycznie każdy może znaleźć w nim coś dla siebie. Szkoda tylko, że ja znalazłem tak mało...

Pierwsze opowiadanie na jakie się natkniemy jest autorstwa Michała Centerowskiego. „Bestia najgorsza” to tekst specyficzny i trudny w odbiorze, oddalony o lata świetlne od mojego gustu. Centerowski snuje dziwną i irracjonalną opowieść o psychopacie, który cierpi na chore poczucie sprawiedliwości. Jego głównym celem jest nauczanie wszystkich ludzi i trzeba przyznać, że metody, jakie stosuje w tym celu, przyprawiają o zawrót głowy. Pomysł, wbrew pozorom, okazuje się całkiem znośny, czego jednak nie można powiedzieć o sposobie przekazania go. Wyobraźcie sobie, że już od pierwszej linijki jesteśmy torturowani słowami – tak, to dobre stwierdzenie. Przez całe siedemnaście wersów atakują nas wyliczanki (sklepikarze, taksówkarze, fryzjerki.. etc.), przez co już po kilku minutach czujemy się intelektualnie wyczerpani. Niestety, podobny zabieg przewija się w dalszej części tekstu, co znacząco utrudnia jego odbiór. Opowiadanie charakteryzuje się także częstymi retrospekcjami głównego bohatera, które w pewnym momencie wprowadzają chaos, a jak mniemam, cel zastosowania tego narzędzia był zupełnie inny. Dodajmy do tego, że całość została opowiedziana lakonicznie i nużąco, a efektem okazuje się opowiadanie, po które nie warto sięgać. „Bestia najgorsza” jest, w mojej ocenie, najsłabszym tekstem, jaki można znaleźć w lipcowym numerze „Nowej Fantastyki”.

„Zapach deszczu” Janusza Stasiaka zaciera przykre wrażenia po poprzedniku. Cała historia opiera się na prostym pomyśle, który okazuje się strzałem w dziesiątkę. Główny bohater jest nieszczęśliwym i samotnym człowiekiem, który ma problemy z własną tożsamością oraz... z pogodą. Dzięki zbiegowi okoliczności udaje mu się wygrać wycieczkę zagranicę, długo waha się czy wyjechać, w końcu jednak podejmuje decyzję i... na miejscu wita go deszcz, który pada przez cały jego pobyt. To, co na początku wydaje się zwykłym pechem, szybko okazuje się czymś zupełnie innym, ponieważ za każdym razem, gdy Mikołaj Rona wyjeżdża poza granice kraju, ciągle pada. Dla bohatera sytuacja nie jest zbyt komfortowa, jednakże inni szybko odnajdują w tym możliwość na pomnożenie zysków... Brzmi interesująco? W istocie, taka właśnie jest historia opowiedziana przez Janusza Stasiaka. Zarówno pod względem fabularnym, jak i warsztatowym nie mam się do czego przyczepić. Tekst został napisany zgrabnym językiem, bez zbędnych „utrudniaczy” czy ozdobników. Lekkość pióra pisarza wzbudza podziw, widać, że Stasiak świetnie się bawi tworząc swoją historię. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie zakończenie, które mnie osobiście rozczarowało i właśnie dlatego „Zapach deszczu” zajmuje drugie miejsce w moim prywatnym rankingu.

W ten oto sposób zgrabnie przechodzimy do zagranicznych autorów.

Pierwszym z nich jest Brad R. Torgersen ze swoim „Odlatującym”.
Wiele osób przewiduje, że w bliższej lub dalszej przyszłości ludzkość sama się unicestwi. Tak na dobrą sprawę, to mamy już do tego odpowiednią broń i środki, które wyniszczyłyby wszelkie życie na Ziemi. Jak wyglądałby sam atak i późniejsze egzystowanie niedobitków? Na to pytanie udziela odpowiedzi autor opisywanego opowiadania. Ukazuje on bowiem moment, w którym w przeciągu chwili Ziemia zamienia się w postapokaliptyczną bryłę dryfująca w bezmiarze kosmosu. Na szczęście ludzkość osiągnęła rozwój cywilizacyjny umożliwiający dalekie kosmiczne podróże oraz terraformowanie innych odległych światów. Obserwację zniszczenia naszego globu i wędrówkę po zimnym kosmosie odbywamy u boku sparaliżowanego chłopca wywodzącego się z Polski (bardzo miły akcent). Zostajemy biernymi obserwatorami w codziennych trudach jego życia. Począwszy od dnia zagłady, gdy miał jedenaście lat, przez okres dojrzewania, aż po dorosłość. Współodczuwamy jego smutek, strach oraz ból po utracie najbliższych, a także dopingujemy go w próbie odnalezienia „odlatujących”. Torgersen stworzył niezwykłe opowiadanie, naszpikowane ogromną ilością emocji i wszechogarniającym smutkiem. Przeważającą część tekstu tworzą rozległe opisy i monologi wewnętrzne, które gdzieniegdzie przeplatają się z dialogami. Wbrew pozorom historia nie nudzi, jest wręcz odwrotnie – zasysa niczym czarna dziura... Jeżeli macie zamiar bliżej przyjrzeć się temu opowiadaniu, to wygospodarujcie sobie na to odpowiednio dużo czasu, ponieważ, gdy już zaczniecie czytać, to nie będziecie chcieli przestać. „Odlatujący” jest zdecydowanie najlepszym opowiadaniem, jakie można znaleźć w lipcowej NF.

„Malak” jest moim pierwszym zetknięciem z Peterem Wattsem, autorem cenionym przez większość czytelników (mimo że na mojej półce leży „Ślepowidzenie” – jakoś nie miałem kiedy się zabrać za tę książkę). Zastanawiam się, co w jego twórczości urzekło tak wielu, gdyż „Malak” mnie nie zachwycił. Ot, taki sobie tekst. Bardzo dobrze napisany ale... nic poza tym. Zwykły przeciętniak z dobrym warsztatem. Peter Watts protagonistą uczynił tytułowego Malaka (typ zaawansowanych technologicznie latających maszyn wojennych), pojazd wyposażony w okrojone SI. W opowiadaniu jesteśmy świadkami działań wojennych, w których główną rolę odgrywa opisana wyżej maszyna. Przyglądamy się, jak interpretuje rozkazy i kalkuluje, czy w wyniku jego działań oczekiwany zysk będzie większy od poniesionych kosztów. Widzimy także, jak reaguje na sprzeczne rozkazy, które docierają do niego od dowództwa. Na początku je bezproblemowo akceptuje, jednak z biegiem czasu zaczyna tracić kontrolę nad swoją sztuczną osobowością, aż w końcu... aż w końcu dochodzi do tego, czego spodziewamy się od samego początku. Fabuła nie zachwyca, maszyna jako bohater też nie wzbudza entuzjazmu, rozwinięcie i zakończenie są przewidywalne. Pod tymi względami tekst leży i kwiczy prosząc o humanitarną śmierć. Jeżeli jednak do równania dodamy warsztat, jakim nas uraczył Peter Watts, to z wartości ujemnej otrzymamy wynik neutralny. Szale zostają wyrównane. Zastosowany żargon technologiczny brzmi jasno i zrozumiale, monologi wewnętrzne wzbudzają zainteresowanie, poruszony problem jest bardzo aktualny. Całość została wzbogacona bogatymi opisami, niesamowicie działającymi na wyobraźnię. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zabrakło tego „czegoś”... „Malak” piastuje trzecie miejsce w moim rankingu.

W dziale poświęconym recenzjom znajdziemy jedenaście pozycji książkowych, trzy filmowe i dwie komiksowe. Większość została napisana znośnie, chociaż zdarzają się wyjątki. Bardzo spodobało mi się króciutkie omówienie komiksu „ALL-STAR SUPERMAN”, które jest napisane tak, jak być powinno. Szkoda, że nie można powiedzieć tego samego o pozostałych mini-recenzjach. Na szczęście, tym razem nie dostajemy „streszczeń”, tak jak miało to miejsce w poprzednim numerze NF.

Na koniec chciałbym wypowiedzieć się na temat korekty tekstów zamieszczonych w lipcowym numerze „Nowej Fantastyki”. Jest dobrze, o wiele lepiej niż kiedyś. Nie mówię, że nie ma błędów, bo owszem, są, ale nie w rażącej ilości. Doszukałem się zaledwie trzech lub czterech literówek w opowiadaniach. Mam nadzieję, że z numeru na numer będzie coraz lepiej, ponieważ liczne błędy przeszkadzają w czytaniu, a niekiedy wręcz odrzucają od lektury. Dlatego cieszę się, że korektorzy pilniej przykładają się do swojej pracy.

Ocena punktowa - 7/10

Krystian "Anansi" Citowicki

Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Efantastyka.pl