czwartek, 17 maja 2012

[R] Rezydent Wieży Księga I i II

Życie bohatera nie jest lekkie i przyjemne. Szczególnie, jeżeli heros urodził się w czasach, w których smoki zjadają rycerzy na podwieczorek, zbiry najpierw dźgają, a dopiero później pytają, zaś kapłani pożądają potęgi zdolnej unicestwić świat. Codzienne trudy walczenia z własnymi słabościami i mocnymi stronami przeciwników zmuszają do drastycznych decyzji – często doprowadzających do śmierci.

Owszem, życie bohaterów i kandydatów aplikujących do tego zaszczytnego miana jest ciężkie i w zasadzie krótkie... Pewnie byłoby jeszcze krótsze, gdyby nie fakt istnienia zaczarowanych wież i mieszkających w nich magów – dostawców zaklętego oręża, map i wskazówek. To właśnie dzięki nim odmieniają się losy bitew. Ci czarodzieje zwykli być nazywani Rezydentami Wież.

Książki opisujące dzielnych bohaterów, którzy walczą na śmierć i życie są powszechnie znane. Zanurzając się w takiej lekturze, nie zastanawiamy się zbytnio nad tym, jak wygląda ratowanie świata... Ważny jest tylko i wyłącznie główny bohater. Przeważnie nie zwraca się uwagi na postaci poboczne (chociaż zdarzają się wyjątki), bo to nie one walczą z wszelakiej maści Władcami Ciemności. Co z tego, że ktoś z mniej znaczących bohaterów nakierował drużynę na właściwą drogę, oddał jej magiczny oręż czy też własne życie w celu uratowania towarzyszy i misji? A co by było, gdyby powstała książka poważnie traktująca zadane wyżej pytania retoryczne? Można się tego dowiedzieć dzięki Andrzejowi Tuchorskiemu, który podjął się zadania napisania takiego dzieła. To właśnie spod jego pióra wyszedł Rezydent wieży – pozycja odwracająca znany schemat oraz ukazująca to, jak postacie grające drugie skrzypce przyczyniają się do ratowania świata.

Omawianą pozycję wydało Prószyński i S-ka i została ona podzielona na dwie księgi. Wydawnictwo wypuściło je na rynek w formie cieńkich i nie wyglądających zachęcająco (głównie za sprawą objętości) książeczek. Obie części stanowią, tak naprawdę, jeden – dość średni, biorąc pod uwagę wątek fabularny i warsztat autora – tom, który z nieznanych mi przyczyn został na siłę rozerwany w połowie objętości, co znacząco wpływa na jakość otrzymanego produktu. Dostajemy bowiem dwa półprodukty liczące odpowiednio dwieście czterdzieści cztery i dwieście osiemdziesiąt osiem stron. Już na pierwszy rzut oka widać, że taki podział nie był zbyt rozsądny. Rezydent wieży wydany w jednym tomie znacząco zyskałby w moich oczach.

Każda z ksiąg została podzielona na rozdziały, które w rzeczywistości są opowiadaniami połączonymi osobą głównego pobocznego – Klavresa, Rezydenta wieży. Właśnie do niego przybywają żądni sławy bohaterowie w celu skorzystania z dobrodziejstw magii. Pośrednio Rezydent nie uczestniczy w przygodach, lecz jest ważnym elementem kształtującym przyszłe opowieści o niebezpiecznych wyprawach śmiałków odwiedzających jego wieżę. Wszystko za sprawą zaklętych przedmiotów oraz magicznych wskazówek, które z chęcią sprzedaje za odpowiednią opłatą. Klavres nie chce przygód ani chwały. Dla niego liczy się tylko twardy pieniądz, który zarabia, oferując swoje usługi wszystkim zainteresowanym.

Czytając Rezydenta wieży, da się dostrzec zmianę, jaka zachodzi w stylu i języku autora. Początkowo opowiadania pisane są dosyć lekko (choć niezgrabnie). W tekstach końcowych nie czuć już tej lekkiej swawoli – owszem, gdzieniegdzie pojawia się jakiś sympatyczny żart sytuacyjny, jednak nie zdarza się to tak często, jak wcześniej.

Wspomniałem o tym, że treści zawarte w obydwu częściach ściśle ze sobą korabolują i w istocie tak właśnie jest. Z tym, że da się to dopiero odczuć podczas lektury ostatniej księgi. Początkowo czytelnik odnosi wrażenie, że poszczególne opowiadania nie mają ze sobą wiele wspólnego. Dopiero później okazuje się, że nawet drobne niuanse zawarte w poprzedniej księdze mają wielki wpływ na rozwój całej fabuły. Muszę przyznać, że pod tym względem Andrzej Tuchorski wykazał się nie lada mistrzostwem. Na pochwałę zasługuje też wątek fabularny, który – ku mojemu zaskoczeniu – wciąga.

Jeżeli chodzi o styl, sprawa ma się dużo gorzej – niestety nie jest on najlepszy. Całość została napisana topornie, a niekiedy wręcz RPG-owo... Często ma się wrażenie, że cała książka to zapis przeprowadzonych sesji RPG. Budowa opisów poszukiwaczy przygód jest tego najlepszym przykładem. Został one bowiem tak zbudowane, że mimowolnie – oczami wyobraźni – widziałem, jak doświadczony Mistrz Gry opisuje drużynę zbliżającą się do wieży. Kolejnym tego przykładem niech będzie sytuacja, w której mag stara się rozszyfrować mapę. Dało się wtedy wyczuć tajemniczą, niewidzialną postać – skrytą wśród cieni, wykonującą test na spostrzegawczość... Problem jest do tego stopnia złożony, iż momentami obawiałem się, że spomiędzy kartek wyturlają się kości, których używa się do przejścia poszczególnych tur w grach RPG.

Kolejne poważne zastrzeżenie to niedopatrzenie samego autora co do nazewnictwa broni. Otóż słowo sztylet zostało użyte jako synonim wyrazu miecz... Na całe szczęście ten błąd pojawił się w tekście tylko raz, co nie zmienia faktu, że nie powinno go tam być.

Podsumowując, Rezydent wieży to debiut literacki Andrzeja Tuchorskiego i wyraźnie da się to odczuć. Jednak mimo wszystko – pomijając drobne niedociągnięcia i nieścisłości – można powiedzieć, że stanowi niezłą pozycję o oryginalnej koncepcji, która może się podobać. Autor napisał książkę fantasy pokazującą historie opowiedziane na setki sposobów z zupełnie innej, tej mało znanej strony. Rezydent wieży może nie jest lekturą najwyższych lotów, jednak została ona na tyle przyzwoicie napisana, by mieć nadzieję, że autor wkrótce uraczy czytelników pozycją, która zatrzęsie całym fandomem. Andrzej Tuchorski ma na to bowiem spore szanse...

Ocena punktowa 4/10 (gdyby została wydana w jednym tomie 5,5/10)

Krystian "Anansi" Citowicki


Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Efantastyka.pl



Tytuł: Rezydent wieży. Księga I 
Autor: Andrzej Tuchorski
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 25.10.2011
ISBN: 978-83-7648-903-2
Format: 125mm x 195mm
Objętość: 221 strony



Tytuł: Rezydent wieży. Księga II 
Autor: Andrzej Tuchorski
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 25.10.2011
ISBN: 978-83-7648-956-8
Format: 125mm x 195mm
Objętość: 288 strony



środa, 2 maja 2012

[R] Dalla's 63 - Stephen King

Stephen King, biorąc pod uwagę częstotliwość wychodzenia książek opatrzonych jego nazwiskiem, to pisarz wybitny i niezwykle płodny. Zachwyca nie tylko szybkość wydawania dzieł wspomnianego autora, ale też ich grubość. Nie inaczej jest z Dallas 63 – powieść przykuwa naszą uwagę, wszystko za sprawą znanego nazwiska, wspomnianej wcześniej objętości oraz pięknej obwoluty. Teoretycznie nie ocenia się książki po okładce, lecz grzechem byłoby nie wspomnieć w tym miejscu o oprawie wizualnej omawianej pozycji. Projektant obwoluty (Vincent Chong) stworzył grafikę, która doskonale odzwierciedla treść książki, chociaż można się o tym przekonać dopiero po dotarciu do ostatniej strony.

Z przyjemnością sięgnąłem po najnowszy tytuł Stephena. Byłem przekonany, że lektura jest kolejnym mroczny dreszczowcem. W końcu Stephena Kinga znamy głównie z powieści grozy, takich jak: Lśnienie, Miasteczko Salem, Misery itp... Jednak tym razem wyrwał się z wiążących go okowów, co niewątpliwie wyszło na dobre zarówno Dallas 63, jak i samemu autorowi.

Główny bohater powieści to Jake Epping – nauczyciel języka angielskiego, który odkrywa sposób na podróżowanie w czasie. Taka wycieczka ma określone i niezbyt dogodne warunki. Nie można na przykład skakać w dowolny czas i miejsce, podróż jest możliwa tylko do konkretnego roku, dnia, a nawet godziny. Nieważne ile razy się przechodzi, zawsze trafia się dokładnie w ten sam etap historii. Ograniczenie dość kłopotliwe, ale i tak dające wiele możliwości. Przez te same zbiegi okoliczności, które umożliwiły Eppingowi podróże w czasie, Jake został wciągnięty w przygodę swojego życia. Dostał misję... jej wykonanie odmieni znany nam świat. Jednak czy takie grzebanie w historii wyjdzie mu na dobre? Przekonajcie się sami.

Stephen King na blisko tysiącu stronach opowiedział nam zaskakującą historię, która częściowo oparta jest na faktach historycznych. Całość napisana została w niezwykle profesjonalny sposób. Znajdziemy tutaj zarówno bogate, działające na wyobraźnię opisy, jak i brzmiące niezwykle naturalnie dialogi. Czasami ma się wręcz wrażenie, że nie jesteśmy czytelnikami tylko duchami, które przeniosły się do przedstawianego czasu i sytuacji – do tego stopnia, że niekiedy odczuwamy te same uczucia, jakie w danej chwili przeżywa Jake. Jeżeli on się śmieje, to i my to czynimy. Jest zły? My również zostajemy wypełnieni gniewem... Dodać należy, że powieść aż emanuje wachlarzem emocji. Z jednej strony to dobrze, ponieważ książka oraz przedstawiona w niej opowieść wciągają nas coraz głębiej i głębiej, co uniemożliwia oderwanie się od lektury. Natomiast z drugiej można zaliczyć to do wad, gdyż czytelnik skupia się w większym stopniu na uczuciach bohatera odtrącając na bok głównym wątek fabularny. W pewnym momencie bardziej dopingujemy Eppingowi w jego sprawach związanych z miłością i tym, jak ją traci, niż temu czy uda mu się wykonać powierzone zadanie.

Jak na tak długą powieść przystało, to książka nie jest wolna od wad. Chociaż w tym wypadku są one tylko marginalne i nie przeszkadzają w odbiorze lektury, wypada jednako o nich wspomnieć. Główną wadą i zarzutem, jakie mam do Stephena Kinga jest gubienie się w snutej historii... Myślę tutaj o stworzonych rozległych opisach, które całkowicie odbiegają od tematu. Nie mają na celu nic, oprócz zapełnienia pustej kartki. Kolokwialnie mógłbym to nazwać “laniem wody”... Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest łatwo stworzyć tak rozległą opowieść i właśnie dlatego nie uważam tego za karygodny błąd. Na pocieszenie napiszę, że rozmach powieści w pełni rekompensuje tę drobną niedogodność. Nie dopatrzyłem się również większej ilości niedociągnięć, nawet polska korekta spisała się wyśmienicie – nie znalazłem żadnej literówki ani innego błędu – za co należą się gromkie brawa.

Dallas 63 jest lekturą obowiązkową dla każdego wielbiciela Stephena Kinga. Szczególnie zadowolone będą osoby znające jego poprzednie dzieła. Głównie za sprawą licznych nawiązań do pozostałych książek Mistrza, takich jak np. To, które dodają smaczku całości. Niektórych może przerazić objętość, bo książka jest prawdziwym tomiszczem, lecz nie ma się czego obawiać. Lektura wciąga tak bardzo, że zanim się obejrzą będą już przy końcu... Właśnie, skoro o tym mowa. Na początku chciałem skrytykować Dallasa 63 za zakończenie, które jest w pewien sposób smutne ale i radosne zarazem. Spodziewałem się czegoś innego, mniej emocjonującego. Takiego prawdziwego happy endu. Dostałem coś odmiennego, pośredniego i chciałem się negatywnie wypowiedzieć na ten temat. W mojej głowie i duszy nastał czas rozmyśleń, po których doszedłem do wniosku, że zakończenie nie mogło być inne. W końcu prawdziwy happy end nie istnieje... Przynajmniej nie w książkach Kinga. W tym konkretnym przypadku historia zakończyła się jednak właściwie.

Ocena punktowa: 9/10

Krystian "Anansi" Citowicki


Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Efantastyka.pl



Tytuł: Dallas'63
Autor: Stephen King
Wydawca: Prószyński i S-ka
Projekt okładki: Vincent Chong
Tłumacz: Wilusz Tomasz
Data wydania: 2011-11-08
ISBN: 978-83-7648-967-4
Format: 142mm x 202mm
Objętość: 864 strony