poniedziałek, 21 listopada 2011

Sanktuarium 3D - Porażka w trzech wymiarach


,,Producent Resident evil i Sillent hill przedstawia: Sanktuarium 3D” – taki oto napis można znaleźć na plakacie omawianego filmu. Przyznam, że już samo to zdanie zachęciło mnie do wybrania się na ten właśnie seans. Nie powiem jednak, żebym szedł na Sanktuarium bez lęku. Owszem, obawy były, nie spowodowane opisem producenta, lecz dopiskiem „3D”. Obawy nie do końca bezpodstawne, ponieważ nie przypominam sobie, żeby w ostatnim czasie wychodziły dobre produkcje trójwymiarowe (nie biorę pod uwagę filmów animowanych). Z reguły sprawa wygląda tak, że „efekt przestrzenny” stanowi maskę, odwracającą uwagę od błędów i słabizn, które atakują biednego widza. Po kilku chwilach wahania, postanowiłem, że trzeba to obejrzeć, w końcu coś, co wyszło od producentów Resident evil i Silent hill musi być, co najmniej, niezłe. Jakże się myliłem…

Sadowiąc się wygodnie w kinowym fotelu ciągle łudziłem się, że dopisek oznaczający trójwymiarowe wrażenia nie okaże się chwytem, którego jedynym celem jest przyciągnięcie widzów na marny film. Parę minut projekcji wystarczyło, by nadzieja przemieniła się w czarną rozpacz. Sanktuarium 3D jest tworem tak tragicznym (zarówno w koncepcji, jak i wykonaniu), iż miejscami przemienia się w beznadziejną komedię. Zaczynam się głęboko zastanawiać nad tym, czy w obecnych czasach nie ma już osoby, która potrafiłby zrobić dobry film grozy.
Głównym bohaterem filmu jest Brian Karter. Dostaje on w spadku po swojej matce Sanktuarium Boskiej Nadziei. Jest to dawny klasztor mnichów zaadaptowany (przez matkę Kartera) na klinikę badającą i zwalczającą uzależnienia. Brian, po namowach znajomych, postanawia pojechać razem z nimi, by bliżej przyjrzeć się odziedziczonej posiadłości. Wypadałoby wspomnieć, że w Sanktuarium odbywały się mroczne i absurdalne eksperymenty, które spowodowały powstanie nowych symbiotycznych organizmów – Nałogów – istot odseparowanych od nosicieli. Co ciekawe, owe stwory rodzą się tak samo jak dzieci i nawet po opuszczeniu ciała swojego żywiciela są z nim ściśle związane… Uderzysz Nałóg – poczuje matka, uderzysz matkę – poczuje Nałóg. Proste, prawda? Zastanawiacie się jak takie coś może wyglądać? Zdradzę Wam tę tajemnicę. Otóż przypominają one normalne dzieci, jedyne co odróżnia je od ludzi to: ciągłe syczenie, ciemna twarz (wygląda tak, jakby umorusały ją w węglu) i krótkie, dziwne macki (wychodzące z ust) – właśnie za ich pomocą zabijają swe ofiary. Co ważne, w filmie (zwykle przed czyjąś śmiercią) pojawiają się chmary świetlików. Niespodzianką okazuje się fakt, że te owady oraz Nałogi stanowią jedność. Co mam przez to na myśli? W pewnym momencie widzimy jak ciała „strasznych dzieci” rozpadają się na setki dużych świetlików. Niestety, do tej pory nie mam pojęcia dlaczego takie coś uwidziało się twórcom. Póki co, to wszystko, jeżeli chodzi o omówienie spraw, które, teoretycznie, mają nas przerażać.

Tak więc, nasz bohater wraz z wiernymi towarzyszami, zgodnie z założeniami Mistrza Gry, trafia do klasztoru – Sanktuarium. Na spotkanie wychodzi im kobieta, która od lat opiekowała się tą posiadłością i, oczywiście, wszyscy widzowie już wiedzą, że jest z nią coś nie tak. Jednak, jakimś dziwnym trafem, bohaterowie tego nie dostrzegają i lgną do niej jak pszczoły do miodu. Kobieta oprowadza ich po budowli, opowiadając pokrótce historię tego budynku. Być może wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pojedynczy świetlik, który tak bardzo wszystkich zafascynował, że pobiegli za nim, znajdując przy tym tajne wejście do podziemi…
Można by pomyśleć, że to przecież początek i akcja na pewno z rozmachem posunie się do przodu. Niestety, muszę Was rozczarować, im dalej zagłębiamy się w fabułę, tym trudniej jest nam uwierzyć, że kupiliśmy bilety na ten właśnie seans. Wystarczy jak powiem, że przez resztę filmu nasi nieszczęśnicy błądzą po tunelach, rozpaczliwie szukając wyjścia. Niektórzy, co jakiś czas, napotykają Nałogi, które w zamyśle reżysera powinny nas straszyć. Potwory jednak zamiast przerażać wzbudzają żal i smutek.

Poznani przez nas bohaterowie zaciekle szukają drogi wyjścia, krążąc po niekończących się krętych korytarzach i mrocznych pomieszczeniach, co okazuje się niezwykle trudnym zadaniem. Nie dość, że liczebność towarzyszy Kartera systematycznie się zmniejsza (poszczególne osoby umierają w różnych odstępach czasowych i każdy w ten sam sposób), to jeszcze odkrywają straszną prawdę dotyczącą Sanktuarium Boskiej Nadziei, co dodatkowo obniża ich morale i odporność psychiczną. Dzieje się tak do momentu, gdy przy życiu pozostają tylko główny bohater i jego była dziewczyna. Właśnie w tym momencie człowieka zalewa krew… Przez blisko godzinę przyglądamy się jak uwięzieni ludzie nie potrafią znaleźć wyjścia (wszystkie drzwi i bramy są pozamykane) tylko po to, by na koniec zobaczyć ich piękną ucieczkę... Nagle wszystkie drzwi stają przed nimi otworem, a korytarze mają tylko jedną drogę – ku wolności. Człowiek patrzy, a szczęka samowolnie opada do samych kolan.

Główny wątek fabularny rozgrywa się w podziemiach klasztoru, po których krążą uwięzieni bohaterowie. Mamy więc okazję popodziwiać korytarze wydrążone w litym kamieniu i niewielkie pomieszczenia (bardziej przypominające średniowieczne lochy niż klasztorne piwnice) poprzerabiane na surowe sale operacyjne. Widać jednak wyraźnie, że nie odbywały się tam legalne praktyki lekarskie. Świadczy o tym wystrój, który mnie osobiście skojarzył się z salami tortur. Wszędzie wiszą łańcuchy, w niektórych salach można dojrzeć dziwne ustrojstwa, do których przypinano pacjentów, a całości dopełniają porozrzucane wszędzie kartoteki "królików doświadczalnych" oraz słoje zawierające przeróżne rzeczy. Gdyby do tego dołożyć ciekawą linię melodyczną, to mogłoby być naprawdę groźnie... Twórcy Sanktuarium 3D nie postarali się nawet w tej dziedzinie, piszę tak dlatego, ponieważ nie pamiętam ani jednego motywu muzycznego. Wniosek z tego taki, że linia melodyczna nie zachwyca. Przecież gdyby było inaczej, to w umyśle zostałby po niej choćby ślad.

Podsumowując, naprawdę nie ma takiej rzeczy, która by zachęcała do zobaczenia Sanktuarium 3D. Aktorzy grają sztywno, fabuła jest naciągana, muzyka… nie pamiętam, żeby zachwycała… Niby Horror w 3D, ale… no powiedzcie sami, co to za film grozy, gdzie najstraszniejszym momentem jest pękająca gumowa piłka i co to za trójwymiar, skoro bez problemów da się oglądać seans nie założywszy specjalnych okularów? Jak dla mnie, ten film to jeden wielki kicz, na który szkoda czasu oraz wydanych pieniędzy.

Krystian "Anansi" Citowicki


Felieton pierwotnie ukazała się na portalu Efantastyka.pl


Tytuł oryginalny: Hidden 3D
Tytuł polski: Sanktuarium 3D
Producent: Don Carmody, Alessandro Verdecchi, Danny Rossner, Andre Rouleau, Andrea Marotti, Valerie d'Auteuil
Reżyseria: Antoine Thomas
Scenariusz: Alan Smithy
Dźwięk: Bruno Ventura, Fabrizio Bacherini
Zdjęcia: Benoit Beaulieu
Montaż: Yvann Thibaudeau
Rok produkcji: 2011
Czas trwania: 80 minut

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz